czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 36

Było już ciemno, bo wybiła godzina 17:12, ale nic nie stoi na przeszkodzie. W DROGĘ! ( nareszcie )

______________

Ubraliśmy się grubo i zeszliśmy po schodach w dół. Otworzyłem Rose ogromne drzwi i poszliśmy w stronę auta. Kolejny krok, który zamierzam zrobić, nie jest do końca przemyślny, ale niech się dzieje co chce.
Widziałem, że pełno paparazzi kręci się wokół hotelu, więc celowo pocałowałem Rose, w najmniej odpowiednim momencie. Akurat wtedy chowała tą karteczkę do torebki. Odwróciłem ją do siebie i pocałowałem. Na środku chodnika, żeby wszyscy widzieli!
Nie lubię robić tego na pokaz, bo to chore, ale raz cholera mogę zaszaleć.
- Justin, co ty? - oczywiście odwzajemniła mój pocałunek. Oparłem ją o drzwi mojego samochodu i dalej całowałem. Czułem jak dziewczynie robi się niezręcznie więc ' odkleiłem ' się od jej warg i poszedłem otworzyć drzwi z drugiej strony.
- Co to było? - zaśmiała się pod nosem.
- Kocham cię - uśmiechnąłem się.
- Akurat teraz?
- Kocham cię ciągle. Chciałem wszystkim udowodnić, że nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Wszystkim? było tam zaledwie trzech przechodniów, którzy cię nie poznali - ruszyliśmy z miejsca.
- Tak ci się tylko wydaje. Spójrz - wskazałem oczami na dużą posiadłość - tamten facet w krzakach udaje, że coś m spadło, a prawda jest taka, że fotografuje ten samochód już od 4 nad ranem.
Tamta kobieta, która idzie z wózkiem, przed chwilą ' przeglądała się w telefonie ' tak na prawdę robiąc nam zdjęcia. Oni myślą, że ich nie widać, ale tak czy siak, paparazzi poznam wszędzie.
- sprytnie - uśmiechnęła się.
- W takim razie.. jak nazywała się ulica? - W końcu mogłem poruszyć ten temat, wiedząc, że tym razem mamy adres. Dziewczyna pokazała mi kartkę przed nos, i tylko pojechałem błądzić po ulicach.
Znalazłem! ' East Street ' Teraz trzeba tylko znaleźć dom. Zatrzymałem się przy pierwszym lepszym i oboje poszlismy na poszukiwania odpowiedniej kobiety.
- Boję się. - Wyznała cicho Rose, chwytając mnie za rękę. Na sam jej zimny dotyk przeszły mnie dreszcze. Ścisnąłem jej dłoń i ruszyliśmy przed siebie chodnikiem. Pierwszy dom prezentował się nawet ładnie. Mały i przytulny. Gdybyśmy wiedzieli coś o jej biologicznej mamie.. przy najmniej wiedzielibyśmy w czym szukać.
Może być bogata/biedna, może jeździć na wózku... NAWET IMIENIA NIE ZNAMY!
Zapukaliśmy do drzwi i oczekiwaliśmy zbawienia, bo robi się zimno.
- Justin Bieber! - Dziwna kobieta otworzyła nam drzwi. Nie dowierzała, tylko dziwnie wykrzyknęła moje nazwisko i imię. Tak po prostu. O.o
- Dzień dobry. Przepraszam, ma pani może na nazwisko Collins? - wiem, trochę dziwne takie pytanie o nazwisko byle jakiej kobiety.
- Przepraszam, ale nie. Mogę w czymś jeszcze pomóc? - Boże, dziwna baba.
- Nie. Dziękuję - musiałem się uśmiechnąć żeby nie było, i odeszliśmy z posiadłości. Dom drugi był o wiele gorszy od pierwszego. okropny i brzydki jakiś.
Znów zapukaliśmy oczekując że to tu. Fuj otworzył nam jakiś żul.
- Przepraszam, pomyłka. - powiedziałem od razu odsuwając się od drzwi. Łaziliśmy po domach obchodząc całą ulicę w dłuż i w szerz. Nigdzie nie ma takiej kobiety, jak Collins!!!
Gdybyśmy tylko mogli powiedzieć o tej sprawie komuś z Bieber Team'u.. kobieta od razu by się znalazła. Ale musimy być że tak powiem ' anonimowi ' co do tej sprawy. To jednak nie byle co. ufam ludziom z mojej ekipy, ale obiecałem Rose.
- Cholera... to już chyba 15 dom. Nigdzie nie ma mojej mamy. - Dziewczyna była wręcz załamana.
- Kochanie.. nie poddamy się! nie zostawimy tej sprawy. Jestem Justin Bieber tak? nie dam spokoju! Ostatni dom. - podszedłem bliżej furtki i zadzwoniłem na domofon. Nikt nie odbierał co znaczyło tylko jedno - nie uda nam się tak szybko znaleźć mamy Rose. Koszmar jakiś.
- Cholera, nikt nie może nam pomóc?! nikt tu nie ma na nazwisko Collins ?!??!?!?! - krzyknąłem na całe gardło. Obok przechodziła jakaś kobieta/dziewczyna. Sam nie wiem kto to był, ale wyglądała na dość młodą.
- Przepraszam.. podsłuchałam  was przez przypadek. Tzn.. nie dało się tego nie usłyszeć. Mogę wam chyba pomóc.. - spojrzała na nas obojga.
- Nie sądzę. Chyba pomyłka. - Zaczęła Rose. Podbiegłem w tym czasie do dziewczyny.
- COLLINS!! - Wiedziałem, że kobiecie chodzi głównie o to, żebym powtórzył nazwisko.
- Jestem Rebecca. Mieszkałam kiedyś z kobietą o nazwisku Collins. - Jezus Maria! w końcu ktoś nam może pomóc!! Boże, z nieba nam spadła ta kobieto-dziewczyna. Że tak ją nazwę.
- Wie pani gdzie ona teraz jest? - próbowałem być spokojny ale wewnątrz jarałem się jak cholera wiedząc że odnieśliśmy ćwierć sukcesu.
- Wyprowadziła się stąd jakiś czas temu przez co się pokłóciłyśmy. Minęło jakieś 2 tygodnie temu odkąd opuściła to miejsce. Wspomniała tylko o Londynie. - Cholera, ale se miejsce wybrała. Teraz będzie trzeba zapieprzać do Londynu?
- Londyn.. a nie podawała żadnego adresu? - drążyłem.
- Niestety.. wykrzyczała tylko, że w Londynie będzie bezpieczna. I wyjechała. Tego dnia nie zobaczyłam jej już więcej. Kim dla niej jesteście?
- Jestem.. jej córką. Dowiedziałam się o tym nie dawno. Szukam jej, bo chcę ją poznać, i porozmawiać. - Tym razem nareszcie odezwała się Rose. Widziałem ukradkiem, że ludzie zaczynają się zbierać widząc moją osobę. Ta kobieta z resztą też dziwnie czuła się widząc mnie na oczy.
- Rose.. - znała jej imię.
- Pani mnie zna?
- Twoja mama oczywiście mi o tobie mówiła. Zwłaszcza w dzień twoich narodzin. Nie mogłam wybaczyć jej tego, że chciała cię oddać obcym ludziom.
- Bardzo fajnie, ale .. ludzie się gapią, możemy gdzieś iść? nie chcę robić afery. - wtrąciłem. Kobieta zaprowadziła nas do swojego domu obok. Ja pieprzę. Czy wszędzie na tym świecie są schody? może nie miała ich zbyt wiele, bo zaledwie 10, żeby wejść na podest domu, ale sam fakt. Mieszkała bardzo blisko miejsca w którym aktualnie się znajdowaliśmy.
Pewnie poszła tylko po zakupy, bo trzymała jeszcze jakąś siatkę. Weszliśmy do środka i od razu zrobiło się cieplej. Usiadłem na kanapie i w ogóle się nie odzywałem. Chciałem, żeby we dwie sobie porozmawiały.

*** Oczami Rose ***

Ta kobieta jest jak odkrycie Ameryki przez Kolumba! To nie jest to czego szukałam dokładnie, ale jestem uradowana wręcz, że ją spotkaliśmy. Że poszła akurat dzisiaj po zakupy, i że Justin krzyknął " Nikt tu nie ma na nazwisko Collins!? " nie wiem czy to przypadek, czy tak akurat miało być, ale jestem szczęśliwa. To przy najmniej jakiś kolejny trop.
- Jak miała na imię? - zasiadłam na kanapie obok Justina, a kobieta sięgnęła po coś do szafki.
- Jane. Jane Collins. - podała mi jakąś kartkę. Wszystko wyglądało identycznie, jak sytuacja z tatą, kiedy również dawał mi kartkę. - To jest jej numer - odparła
- Czyli mogę do niej zadzwonić?
- Nie wiem. Twoja mama ma tendencję do zmieniania numeru co kilka dni, więc nie zdziwię się, jeśli i tym razem nie odbierze. - Szalg, a już prawie!
- Jesteś do niej bardzo podobna. - Kobieta na ogół bardzo miła i pogoda. Jak mama mogła się z nią pokłócić? Nie wnikam. Uśmiechnęłam się tylko, bo nie wiedziałam co na to odpowiedzieć.
Dowiedziałam się bardzo wielu rzeczy na temat kobiety, zwanej moją mamą. Ma 38 lat, na imię jej Jane, jest strasznie leniwa ( chyba mam to po niej )  często zmienia partnerów, mam braciszka o imieniu Steve ( Cholera.. swoją drogą, JAK MOŻNA DAĆ TAK NA IMIĘ DZIECKU!? Jak można je tak doszczętnie pozbawić przyszłośći z takim imieniem? ) ciesze się tylko, że ja to Rose, a nie jakaś Hildegarda czy Zelda.
Siedzieliśmy u niej 15 minut, a potem razem z Justinem musieliśmy obmyśleć plan dalszego działania. Nie jest łatwo. Jeśli pojedziemy do Londynu.. nie będziemy wiedzieli gdzie i jak szukać mojej matki. Mamy tylko nieaktywny numer. Który swoją drogą nie wiem po co nam dała, skoro prawdopodobnie jest nieaktywny. Robiło się ciemno, więc znów Cholera trzeba było rozpocząć poszukiwania jutro. Nie spodziewałam się, że to powiem, ale chyba psycholog Justina się tu przyda. Chyba musimy jej to powiedzieć.Chłopak  z resztą już się na to zgodził. Wyszliśmy z tego domu i wróciliśmy z powrotem do hotelu. Pieprzone schody dały się we znaki, ale mniejsza. Nie możemy jechać windą, bo Justin nie chce. Nie będe się sprzeciwiać, bo wiem jak to jest, jak się ma na coś chorobę. Fuj.
Teraz tylko musieliśmy czekać, aż pani psycholog, która Bóg wie jak ma w ogóle  na imię, zechce z nami porozmawiać. Jest. Przyszła do pokoju i powoli weszła.
- Czekacie specjalnie na mnie? - usiadła na krześle. Justin siedział, a ja leżałam na kanapie. Widziałam, że coś chłopaka gryzie.
- Mam nadzieję, że możemy ci zaufać, i nic nikomu nie powiesz? - zaczęłam. Nie wiem, czy można ufać komuś, kogo poznało się dosłownie nie dawno.
- Jestem Psychologiem. Można mi powiedzieć wszystko. Chcę wam pomóc, i nic nie komu nie powiem. Mogę przysięgać. Co was gnębi?
- Rose dowiedziała się nie dawno, że jej rodzice, nie są jej rodzicami. Ciężko to przeszliśmy oboje, przez co napakowaliśmy się w jeszcze inne problemy z moją sławą. Nie wiemy co zrobić, bo jak się dowiedzieliśmy.. prawdziwa jej mama mieszka ponoć w Londynie, ale nie mamy żadnych wskazówek gdzie. Numer telefonu zmienia bardzo często. - Justin powiedział wszystko ciurkiem, biorąc zaledwie dwa wdechy. Kobieta dziwnie się spojrzała i nie wiedziała co powiedzieć.
Przejęła się tym trochę, ale dalej siedziała cicho nie wiedząc od jakiego słowa zacząć wypowiedź.
- Kochani.. najpierw musicie ustalić, gdzie dokładnie mieszka. Bez tego, nie możecie nijak działać. Jeśli pojedziecie do Londynu.. nie poradzicie sobie. 
- No to co możemy zrobić? - kontynuowałam.
- Nic nie możecie zrobić, bez namiarów. Musicie albo cierpliwie czekać..
- Na co do cholery mamy czekać, co!? - Juss trochę się uniósł.
- Spokojnie.. - usiadłam obok niego.
- Musicie tylko poczekać. Jedynie tak w tej sprawie mogę wam pomóc. - Kobieta wstała, podeszła do drzwi, po czym spojrzała na nas i wyszła z pokoju od razu się od niego oddalając.
- Co za babsko. Nijak nam nie pomogła! Co z niej za psycholog. Mam nadzieję, że ona nikomu przy najmniej tego nie rozpowie. Co my teraz zrobimy? - zaczął.
- Nie wiem Justin. Jestem powoli zmęczona tym wszystkim. Chcę ja w końcu poznać, porozmawiać. Chcę żeby problemy się skończyły i żebyśmy byli szczęśliwi. - oparłam się o jego ramie, a chłopak ciągle siedział wgapiony w jeden punkt.
Ten wieczór nie należał do najlepszych. Wzięłam piżamę, którą po kryjomu wzięłam chowając ją przed Justinem, i poszłam do łazienki. Zrezygnowałam z długiej kąpieli. Pod prysznicem dam radę przemyśleć więcej spraw. Załamana połową życia zamoczyłam ciało w gorącej wodzie. Było tak przyjemnie, jak długo nie czułam.
Słyszałam, że do łazienki dobija się Justin. Pewnie chce wejść skorzystać, a jak tylko zobaczy że biorę prysznic od razu do mnie dołączy. Cały on.
Faktycznie tak było. Tylko jakoś się spodziewał, że biorę prysznic, więc gotowy przyszedł w szlafroku. Otworzył jedną część kabiny prysznicowej i popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Pociągnęłam na sznurek jego szlafroku, po czym od razu spadł na ziemię. Spodziewam Bieber również to przewidział i celowo zawiązał go bardzo lekko. Nie wiem nawet, czy można to nazwać zawiązaniem.
Tak o to wzięliśmy wspólną kąpiel, co dawało nam obu podwójną przyjemność. Nie wygłupialiśmy się co prawda tak jak szybciej, ale było miło. Oczywiście większość wody leciała na marne, bo ciągle się całowaliśmy, ale woda spływająca po nas, dodawała uroku całej chwili. Kocham takie wieczory jak ten

____________________

Przypominam o ankiecie, jeśli jeszcze ktoś nie głosował, i o komentowaniu, jeśli wam się podoba. Dzięki i do zobaczenia <3 ( znowu cholera strasznie krótkie -.- )

2 komentarze: